"Niepokój" cz. 11 - opowiadanie
REKLAMA
Dawno już nie myślał o wydarzeniach ostatniego okresu. Przez dwa pełne tygodnie rządziły nim instynkty, które całkowicie zawładnęły jego zachowaniem. Odpuścił większość swoich zwykłych zadań, udział w polowaniach, pilnowanie swojej pozycji wśród wilków, wyznaczanie kierunku codziennych wędrówek. Życie w stadzie toczyło się poza tym normalnym rytmem, ale on funkcjonował przez ten czas skupiony wyłącznie na wilczycy. Intensywność tego zainteresowania spadała z dnia na dzień, ale wciąż pozostawał skoncentrowany tylko na niej. Jadał tylko od czasu do czasu, jakieś resztki pochodzące z polowań, ledwo zwracał uwagę na to, jak zachowywały się w stosunku do siebie pozostałe wilki. Dyscyplina watahy lekko się rozluźniła, a w związku z opuszczonym przez niego miejscem przywódcy, jego niedawny rywal próbował w drobnych, codziennych sytuacjach przejmować inicjatywę. Im więcej upływało czasu, im bardziej wygasał instynkt, kierujący jego działaniami, tym bardziej obserwował to ze spokojem i coraz rzadziej przywoływał go do porządku.
Tego dnia leżał zwinięty w kłębek, z nosem zanurzonym w gęstą kitę ogona, i przyglądał się, jak radośnie podskakują i bawią się na pierwszym śniegu pozostałe wilki. Nie zostały w nim nawet najmniejsze echa szczenięcych zabaw, kiedy to pierwszy śnieg był jak najweselsze wydarzenie roku. Odbierał rozum wszystkim, i młodym i starym, ganiającym się i tarzającym w białym puchu, który ni stąd nie zowąd pokrywał ziemię. Ale dziś, po raz pierwszy, było zupełnie inaczej.
Leżał i rozmyślał, z narastającą nostalgią, zupełnie jakby nie był wilkiem, tylko tą dziwną dwunożną istotą, u której spędził kilka tygodni po tym, jak dał się złapać w metalowe sidła.
Z każdą chwilą coraz bardziej pogrążał się w dziwny, niejednoznaczny stan. Stan smutku pomieszanego z rezygnacją, ale i fizycznej bierności, której towarzyszyły niezwykle intensywne wspomnienia. Patrzył na wilki ze stada niewidzącymi oczami, nie dostrzegając żadnych szczegółów przesuwających się przed jego oczami dynamicznych obrazów.
Kiedy przypomniał mu się czas spędzony z człowiekiem, zatęsknił za specyficznym rodzajem samotności, którą wówczas odczuwał. Z jednej strony był on, śmieszny, nieporadny, powoli i głośno poruszający się po lesie, ale dysponujący pożywieniem, którym się hojnie dzielił. Jednocześnie jednak komunikacja z nim była tak ograniczona, że poza dostarczaniem posiłków i towarzyszeniem w spacerach, nie odczuwał, że ktokolwiek istnieje w jego świecie. Z wrodzonej sobie tylko czujności przyglądał się jego czynnościom, próbując zrozumieć ich sens, a w szczególności to, co w nich może zwiastować nadchodzący posiłek lub spacer. Ale bariera braku normalnej komunikacji robiła z tego towarzystwa rodzaj martwej natury, w której przedmioty (bohaterowie) pochodzą z tak różnych światów, że tylko szalona wizja artysty mogła połączyć je na jednym obrazie.
Docierało do niego z coraz większą siłą, że myśli o sobie zupełnie inaczej niż wilki w jego stadzie. Z ich punktu widzenia był najsilniejszym i najsprawniejszym osobnikiem, dającym im poczucie bezpieczeństwa i gwarantującym sukcesy na polowaniach. Pozycja, którą osiągnął była dla wszystkich samców obiektem pożądania i zazdrości. Respektowali go w tej roli i nie wymagało to nawet zbyt częstego demonstrowania przewagi fizycznej. Wystarczały spojrzenia, pomruki, czasem nastroszenie sierści albo podniesienie się z legowiska ze wzrokiem utkwionym w niesfornego osobnika. Gdyby wilki potrafiły opisywać zjawiska i swoje wrażenia ludzkim językiem powiedziałyby, że jest niekwestionowanym przywódcą, oczywistych, naturalnych predyspozycjach do tej roli.
Tymczasem on sam widział w sobie kłębowisko instynktów i emocji, którym towarzyszyły niepodobne do jego gatunku refleksje i niepokój. Szczególnie ten ostatni, powtarzający się cyklicznie, przy wielu okazjach, nie pozwalał mu cieszyć się chwilą, tylko wciąż wywoływał w nim, albo wzmacniał, poczucie niespełnienia, niezaspokojonych oczekiwań, poszukiwania czegoś innego, niż do tej pory przeżył.
Narastająca intensywność tych rozmyślań i nakręcająca się samoistnie spirala emocji, wywołała w jego organizmie kilka drobnych objawów: przyspieszył mu oddech, wyostrzył wzrok. Poczuł napinające się mięśnie, jakby jego organizm przygotowywał się na decyzję, którą świadoma część jego mózgu miała dopiero za chwilę podjąć.
Podniósł się bezszelestnie, czym nawet nie zwrócił uwagi baraszkujących na śniegu współtowarzyszy ze stada. Przyjrzał się im po raz ostatni i ruszył samotnie w stronę, w której jeszcze niedawno zachodziło słońce. Kiełkowała w nim myśl, że decyzja o odejściu od stada zostanie odebrana jako objaw słabości, ale jednocześnie wykonanie już pierwszych kroków dało mu nieodczuwane dawno poczucie ulgi, że przerwał jakieś nawarstwiające się w im rozterki i rozważania, przystępując do działania.
Jedyne czego nie dostrzegł, to wilcza para oczu, która czujnie wpatrywała się w niego od samego początku jego rozmyślań. Kiedy leżał rozmyślając, wpatrywała się w niego badawczo. Kiedy podniósł się nagle, ona również wstała. Kiedy przyglądał się baraszkującym wilkom, ona też pobieżnie rzuciła na nie okiem. Ale kiedy ruszył w stronę słońca, które zaszło za horyzontem, drgnęła i zastygła w tej samej niemal chwili, jakby czekając na jakikolwiek sygnał zainteresowania z jego strony. Ale on, niezdrowo skoncentrowany na sobie i swoich własnych rozmyślaniach, nie dostrzegał tego, tylko przebierał z mechaniczną regularnością łapami, wlokąc po ziemi swój gęsty ogon i oddalając się od miejsca, w którym do niedawna jeszcze leżał jako przywódca swojej watahy.
Tego dnia leżał zwinięty w kłębek, z nosem zanurzonym w gęstą kitę ogona, i przyglądał się, jak radośnie podskakują i bawią się na pierwszym śniegu pozostałe wilki. Nie zostały w nim nawet najmniejsze echa szczenięcych zabaw, kiedy to pierwszy śnieg był jak najweselsze wydarzenie roku. Odbierał rozum wszystkim, i młodym i starym, ganiającym się i tarzającym w białym puchu, który ni stąd nie zowąd pokrywał ziemię. Ale dziś, po raz pierwszy, było zupełnie inaczej.
Leżał i rozmyślał, z narastającą nostalgią, zupełnie jakby nie był wilkiem, tylko tą dziwną dwunożną istotą, u której spędził kilka tygodni po tym, jak dał się złapać w metalowe sidła.
Z każdą chwilą coraz bardziej pogrążał się w dziwny, niejednoznaczny stan. Stan smutku pomieszanego z rezygnacją, ale i fizycznej bierności, której towarzyszyły niezwykle intensywne wspomnienia. Patrzył na wilki ze stada niewidzącymi oczami, nie dostrzegając żadnych szczegółów przesuwających się przed jego oczami dynamicznych obrazów.
Kiedy przypomniał mu się czas spędzony z człowiekiem, zatęsknił za specyficznym rodzajem samotności, którą wówczas odczuwał. Z jednej strony był on, śmieszny, nieporadny, powoli i głośno poruszający się po lesie, ale dysponujący pożywieniem, którym się hojnie dzielił. Jednocześnie jednak komunikacja z nim była tak ograniczona, że poza dostarczaniem posiłków i towarzyszeniem w spacerach, nie odczuwał, że ktokolwiek istnieje w jego świecie. Z wrodzonej sobie tylko czujności przyglądał się jego czynnościom, próbując zrozumieć ich sens, a w szczególności to, co w nich może zwiastować nadchodzący posiłek lub spacer. Ale bariera braku normalnej komunikacji robiła z tego towarzystwa rodzaj martwej natury, w której przedmioty (bohaterowie) pochodzą z tak różnych światów, że tylko szalona wizja artysty mogła połączyć je na jednym obrazie.
Tymczasem on sam widział w sobie kłębowisko instynktów i emocji, którym towarzyszyły niepodobne do jego gatunku refleksje i niepokój. Szczególnie ten ostatni, powtarzający się cyklicznie, przy wielu okazjach, nie pozwalał mu cieszyć się chwilą, tylko wciąż wywoływał w nim, albo wzmacniał, poczucie niespełnienia, niezaspokojonych oczekiwań, poszukiwania czegoś innego, niż do tej pory przeżył.
Narastająca intensywność tych rozmyślań i nakręcająca się samoistnie spirala emocji, wywołała w jego organizmie kilka drobnych objawów: przyspieszył mu oddech, wyostrzył wzrok. Poczuł napinające się mięśnie, jakby jego organizm przygotowywał się na decyzję, którą świadoma część jego mózgu miała dopiero za chwilę podjąć.
Podniósł się bezszelestnie, czym nawet nie zwrócił uwagi baraszkujących na śniegu współtowarzyszy ze stada. Przyjrzał się im po raz ostatni i ruszył samotnie w stronę, w której jeszcze niedawno zachodziło słońce. Kiełkowała w nim myśl, że decyzja o odejściu od stada zostanie odebrana jako objaw słabości, ale jednocześnie wykonanie już pierwszych kroków dało mu nieodczuwane dawno poczucie ulgi, że przerwał jakieś nawarstwiające się w im rozterki i rozważania, przystępując do działania.
Jedyne czego nie dostrzegł, to wilcza para oczu, która czujnie wpatrywała się w niego od samego początku jego rozmyślań. Kiedy leżał rozmyślając, wpatrywała się w niego badawczo. Kiedy podniósł się nagle, ona również wstała. Kiedy przyglądał się baraszkującym wilkom, ona też pobieżnie rzuciła na nie okiem. Ale kiedy ruszył w stronę słońca, które zaszło za horyzontem, drgnęła i zastygła w tej samej niemal chwili, jakby czekając na jakikolwiek sygnał zainteresowania z jego strony. Ale on, niezdrowo skoncentrowany na sobie i swoich własnych rozmyślaniach, nie dostrzegał tego, tylko przebierał z mechaniczną regularnością łapami, wlokąc po ziemi swój gęsty ogon i oddalając się od miejsca, w którym do niedawna jeszcze leżał jako przywódca swojej watahy.
PRZECZYTAJ JESZCZE